Bananowa wycieczka
W plecaku lampki rowerowe, woda, parę innych bzdet i banan. Sam nie wiem co mnie naszło, żeby na wyprawę rowerową wziąć ten żółty owoc. Kierunek, jak przez ostatnie kilka dni, śladami budowy autostrady. Trochę się wkurzyłem, u mnie na wsi wyrąbali z 300-400 m lasu, a w Mszanej ledwo kilkadziesiąt metrów prześwitu. Swoją drogą ciekawe ile czasu po wybudowaniu minie zanim u nas rozbiorą autostradę Ale ważne jest, że zacząłem robić cokolwiek w kierunku mojej tężyzny fizycznej. Kilkadziesiąt kilometrów dziennie daje swoje.
Jutro zakręcony dzień. Festiwal, juwenalia i Bóg raczy wiedzieć co jeszcze. Uwielbiam taki intensywny tryb życia, im mniej czasu na myślenia tym lepiej. Potem wyłażą takie smuty w człowieku, a tak okazuje się, że ważne jest teraz. Choć to „teraz” też nie jest takie fajne, drugi raz na rowerze przejechałem przez pewno miejsce. Przypadek? Nie, bo w przypadki nie wierzę. Zbieg okoliczności? Możliwe, ale… Koniec dumania.